Życie bez mięsa na talerzu jest o wiele smaczniejsze. IX 2025

Tym razem o wegetarianiźmie (w moim przypadku to jeszcze wciąż pescetarianizm). Znów zaprosiłem Monikę do zwierzeń w tym samym temacie. Ma dziewczyna w tym względzie znacznie dłuższe doświadczenie, choć motywację zbliżoną. Na koniec trochę zdjęć z bezmięsnego talerza. Dla inspiracji. Smacznego.


Monika

Ile to już lat? Nie wiem. Myślę, że coś koło 12, może nawet 13. Decyzja o przejściu na wegetarianizm dojrzewała we mnie wraz z zakończeniem karmienia piersią (oj, długo karmiłam!). Ale przecież „matka karmiąca musi jeść mięso, najlepiej kurczaka albo indyka. Koniecznie z ryżem!”. Takie mity krążyły o diecie matek jeszcze kilkanaście lat temu, a ja pokornie jadłam gotowane kurczaki i indyki z ryżem.

Ale myśl o byciu wege pojawiła się już w liceum, w czasach, kiedy każdy młody człowiek układa swoją drogę, uczy się patrzenia na świat i wyrabia w sobie wrażliwość (lub jej brak) – także na cierpienie innych istot żywych. W mojej szkole była spora grupa wegetarian, osób sprzeciwiających się wiwisekcjom i hodowli zwierząt na futra. Część z nich grała w młodzieżowych kapelach rockowych, a na ich koncertach pojawiały się hasła nawołujące do empatii dla zwierząt. To były wczesne lata 90., aż dziw, że już wtedy, w tej pokaleczonej i biednej Polsce młodzi ludzie stawali w obronie braci mniejszych. Moja licealna próba przejścia na wegetarianizm skończyła się po roku silną anemią. Nikt wówczas nie wiedział, jak dobrze zbilansować wege dietę, nie było tylu możliwości, co dzisiaj.

Po zakończeniu roli matki-karmicielki powróciłam do myśli o wyeliminowaniu mięsa. To nie był impuls, że tu i natychmiast, raczej stopniowe ograniczanie, aż do całkowitej eliminacji, także ryb i owoców morza (cóż za nonszalanckie określenie, odmawiające wszelkim krewetkom, małżom, kalmarom i innym głowonogom prawa do bycia istotą żywą). Powód był jeden – głęboka empatia i niezgoda na cierpienie zwierząt – od warunków hodowli po śmierć. Nie mogłam patrzeć na martwe, rozczłonkowane zwłoki zwierzęce, zalegające kilogramami lady chłodnicze i lodówki w sklepach. Ba, do dziś mam z tym ogromny problem, ale… no właśnie, jako opiekunka psa nie jestem w stanie zupełnie unikać tych „krwawych wystaw”. To hipokryzja! – ktoś zakrzyknie. – Mienisz się wegetarianką, a masz psa, który zjada mięso! Trzeba było zaopiekować się świnką morską! (tak, wiem, że świnka morska obecnie jest kawią domową).

Może i trzeba było, ale mój pies jest znajdą, bezdomniakiem, który błąkał się po wsiach. Dałam mu dach nad głową z pełną świadomością, że kalafiorem to raczej go karmić nie będę. Czy uratowałam jedno zwierzęce życie kosztem życia indyków, ryb, krów czy kaczek, które spożywa? I czy w związku z tym faktycznie jestem hipokrytką? Niech każdy sam oceni w głębi swojego serduszka. Może przy tej okazji warto zastanowić się nad celowym rozmnażaniem psów w hodowlach i pseudohodowlach – czy aby na pewno jest dla nich wszystkich miejsce pod naszymi dachami? Czy mamy prawo rozmnażać psy ras brachycefalicznych, które przez resztę życia będą cierpieć? Ale to temat na inne rozważania.

Czy tęsknię za mięsem, jak próbują mi wmówić niektórzy? Brr, nie. Nie kupuję „wege-szynki”, „wege-kaszanki”, „wege-parówek” – bo za bardzo przypominają mi w smaku i konsystencji prawdziwe mięso. A to na zawsze będzie dla mnie znakowane bólem zwierząt. Jednak dla kogoś, kto jest rozdarty pomiędzy miłością do zwierząt, niezgodą na ich cierpienie a niemożnością zrezygnowania z mięsa – takie wege-zamienniki mogą być całkiem dobrym wyjściem. Zwłaszcza że ich składy są ostatnio przyzwoite i nie są robione wyłącznie z soi.

Czy czuję się lepsza od tych, którzy jedzą mięso? Ani trochę. Każdy wybiera – mniej lub bardziej świadomie – swoją drogę. Moja jest wege, Twoja może być inna. Nie mnie ją oceniać. Być może musisz jeść mięso ze względów zdrowotnych. Być może po prostu je lubisz. A może nie wiesz, jak zacząć być wege. To, co jest najważniejsze – to nie szydzić z siebie nawzajem i akceptować swoje wybory, bez radykalizmu i wzajemnego deprecjonowania.


Romuald

Właśnie minęło 8 lat, odkąd przestałem jeść mięcho. Przyznam się, że ryby czasem goszczą na talerzu, acz coraz rzadziej i coraz mniej chętnie. Idzie ku temu, że i one kiedyś wypadną z menu. Człowiek się nosi z zamiarem porzucenia mięsa zwykle długo, ale w końcu pojawia się bodziec. Moim była impreza związana ze zjazdem PTZool. na Lubelszczyźnie. Padł wtedy pomysł zrzeszenia ornitologów polskich w jednym ciele i duchu. Niestety podupadł. No może nie „niestety”, bo pięknie tę niszę wypełnia obecnie OTOP. No więc na tym przyjęciu, żeby rzecz bardziej uświetnić, wjechały na wózku pieczone owieczki razem z flarami dla efektu. Potem wykrajano z nich podpalane „chipsy”. Nie wydało mi się to wcale smaczne i podniosłe, więc to był właśnie ten moment. Każdy ma inny. A potem? Nie ma tęsknoty za minionymi smakami, zapachami. Tak jak kiedyś jedzenie było dla mnie zaledwie dodatkiem, tak teraz stało się czymś dużo ciekawszym i przyjemniejszym. Ewidentnie wyostrzyły mi się te zmysły. Zapachy jadła pobudzają endorfiny i wywołują euforię. Prawdę powiedziawszy mało jest dań bezmięsnych, które mi nie smakują. Dobra, ale skąd wziął się ten trend w mojej głowie? Wiadomo, że gdy nie potrafisz patrzeć na śmierć i zabijanie, musi się w tobie kiedyś zrodzić niezgoda. W moim przypadku iskra padła na ten lont jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Miałem jakieś 4-5 lat. Moja babcia trzymała świnkę, którą nazwałem Pinokio. Chodziliśmy razem, była bardzo przyjazna i ciekawa. Dzieci mają tą przewagę, że nie widzą wiele o świecie, więc świnka – przyjaciel była czymś naturalnym. Nie odstępowaliśmy się na krok gdy już wychodziłem na podwórko. Tego dnia nie było jej nigdzie a u powały w pokoju wisiały kiełbasy. Nie bardzo pojmowałem co się stało. Wmawiano mi, że Pinokia ktoś wziął. Dałem się zwieść, że jedno z drugim nie ma związku. Nie wiem, czy bym coś takiego swojemu dziecku zafundował. Nie sądzę. No dobra. Może były to inne czasy, tym niemniej… Wciąż mam łzy w oczach gdy o tym pomyślę. Nie dajemy się zwierzętom hodowlanym wykazać swoją inteligencją. Nikt posiłku nie oswjaja. Tak jak myśliwi wypierają z głowy żywe byty nazywając je jakimiś idiotycznymi nazwami, tłumacząc to tradycją.


Poradnik: dla mięsożerców (od wegetarian):

  • Nie pytaj nas ze zdziwieniem, co jemy, skoro nie tykamy mięsa? Czy codziennie jesz mięso? I wcale nie szukamy „wegańskich kabanosów” czy „flaków grzybowych”. Nazwy mają chyba odwoływać się do naszych sentymentów. Przecież to głupie. Codziennie praktycznie jadamy coś innego, a jak jesz różnorodnie, to wcale nie musisz szukać suplementów czy ekstra-witamin.
  • Bez obaw. Nie namawiamy do niejedzenia mięsa. To Twój wybór. Miło będzie, jeśli po prostu je ograniczysz.
  • Wymachiwanie szynką albo kiełbasą przed oczami wcale nie spowoduje, że nam się łezka w oku zakręci z tęsknoty za mięsem. Niestety takie sytuacje też się zdarzają. Dość żałosne.
  • Co jest równie irytujące? Obiady, gdzieś na jakiś konferencjach czy zjazdach, gdy część osób deklaruje się z posiłkami wege, a druga część nie. No i nagle wchodzą, powiedzmy, pięknie wyglądające i pachnące placki ziemniaczane albo knedle i mięsożercy nagle zmieniają zdanie, bo poczuli pokusę. Potem kilku wegetarianom gdzieś z końca sali jak zwykle braknie i muszą się zadowolić np. ziemniakami z jajkiem.
  • A to już do restauratorów. Nie tylko smażone jajko może zastąpić kiełbasę, a dodanie warzyw do rosołu z kury nie sprawi, że zupa będzie wege, pomimo że kura też nie je mięsa. Aha, i dla nas ryba to też mięso, zatem proponowanie w ramach opcji wege „pyszniutkiego dorsza” jest naprawdę słabe (i nie świadczy najlepiej o lokalu).
  • Nie mów do nas z szyderstwem w głosie „marchewka też cierpi, gdy ją wyrywasz”. A jeśli naprawdę żal Ci zjadanej marchewki, która nie ma centralnego układu nerwowego, to czemu nie żal Ci zabijanej świni, kurczaka czy dzika, które czują ból i strach?
  • Korzystaj z wege przepisów! Jest ich w internecie mnóstwo, każdy znajdzie coś dla siebie. Gwarantujemy Ci, że odkryjesz całkiem nowe smaki, zaskakujące połączenia i bogactwo przypraw. Poczytaj o diecie planetarnej i o jej wpływie na środowisko i na nas samych. Ludzkość naprawdę potrzebuje zmiany nawyków żywieniowych.

I-III 2025

  1. Najważniejszym dla mnie wydarzeniem pierwszej dekady ’25 był 2-tygodniowy wyjazd do Gambii, pierwszy, afrykański. Z dala od hoteli, zgiełku, blisko rzeki, morza, przyrody, ludzi. Oczywiście nie dało się nie widzieć brudu, biedy, beznadziei, ale widziałem też ładnych ludzi zewnętrznie i wewnętrznie, wesołych „pomimo”, uczynnych, szczerych, wdzięcznych. Udało się tu zachować fragmenty przyrody, choć napór człowieka jest dość spory. Mimo, że przyjechaliśmy tu głównie popatrzeć na ptaki, to jednak na topie były spotkania z naczelnymi: szympansami, pawianami i gerezenkami rudymi. Na pewno niedługo o tym więcej napiszę (plus galeria zdjęć i film).
  2. Stałem się pełnoprawnym członkiem Fundacji dla Przyrody. W żadnej z organizacji, której byłem członkiem, nie mogłem spełniać się tak bardzo jak tutaj. Obok tego, że mamy świetną atmosferę, to jest też czas na teren, działania, pisanie, dysputy. Trudno tu siedzieć z założonymi rękami. A przewaga tej małej organizacji, w której jest raptem 6 osób polega na tym, że w liczniku jesteśmy bardzo różni, zaś w mianowniku mamy zapisaną ciekawość przyrody i troskę o nią.
  3. Kontynuujemy inwentaryzację żurawia na Polesiu. Póki co 10 gniazd, choć na początku wyglądało beznadziejnie, bo susza niemiłosierna. Ale i tak jest dużo gorzej niż w latach poprzednich. Pod koniec marca uruchomiliśmy przekaz online z gniazda żurawia. Dwie transmisje już były w ubiegłym roku i wcześniej spod gniazda puszczyka mszarnego, ale żadna z nich nie odbywała się w tak pięknych okolicznościach przyrody (link)
  4. Kamil z Gosią otworzyli już oficjalnie wydawnictwo Natura Libri. Pomagam nieco przy pierwszym dziele jakim są „Pająki” z serii „Strrraszne” autorstwa Moniki. Potem na warsztat idą moje sowy…
  5. Aż pięć wystąpień o sowach, z tego 4 w ramach „Nocy Sów” wraz z nocnym napatrywaniem – w Turku, na Mazurach, w parkach narodowych G. Stołowych i Narwiańskim oraz w Solarni na G. Śląsku. To ostatnie dotyczyło spotkania stricte ornitologicznego.
  6. Lecimy z Michałem i Markiem z projektem inwentaryzacji puchacza na Lubelszczyźnie. Bazujemy przede wszystkim na analizie rejestratorów audio wywieszanych na drzewach w potencjalnych i historycznych stanowiskach. Główne prace terenowe prowadzi Marek, który świetnie orientuje się w tamtejszych realiach. Pomagam jak mogę, często z dystansu
  7. Sowy w G. Stołowych niemrawo. Choroba, pogoda itp. nieco krzyżują plany. Ciągnę postanowienie, że w teren jedynie rowerem. Trochę to ogranicza.
  8. Na stronie fb PNGS rozpocząłem cykl filmowy z ptakami. Śpiewy i nie tylko

Dotyczy zdarzenia sprzed 15 lat, ale w związku z tym, że w tym roku przypada 15-rocznica śmierci Artura Tabora, postanowiłem rzecz przybliżyć

W 2010 roku film „Sowy Polski” (tu link) był na ukończeniu. Realizatorem był Artur Tabor a ja napisałem do niego scenariusz i komentarz.
Mieliśmy po powrocie Artura z Mongolii dokręcić kilka ważnych scen, a był to wtedy najlepszy czas na to. Na początku lipca dotarła do nas niestety tragiczna wiadomość o śmierci naszego Przyjaciela. Nie było nikogo, kto by uwierzył w to i pogodził się z tym faktem z dnia na dzień. Było niedowierzanie, był pogrzeb. Szukaliśmy kogoś kto zdecyduje się uzupełnić pewne sceny i złożyć dzieło, bo niemal wszystkie zdjęcia i sceny do filmu zostały już nakręcone. Dopiero miesiąc po Jego odejściu, w sierpniu, Jola Tabor poprosiła, byśmy dokończyli film razem z Krzyśkiem. Zgodziliśmy się bez zastanawiamia. Brakowało trochę reżyserowanych zdjęć, np. edukacja w szkole, scena otwierająca film na cmentarzu, zbieranie wypluwek. To można bez problemu zrobić jesienią i tak też się stało. Jedna z brakujących scen dotyczyła podlota sowy i jego obrączkowania. W lipcu mieliśmy robić to u mnie z sóweczkami. A tu mamy już sierpień, więc można powiedzieć „po ptakach”. Film musimy zamknąć zimą. Nikt nie szuka młodych sów w sierpniu, bo zwyczajnie odpoczywają po sezonie, jak reszta ptaków. Nie ma szans. Czasem może zdarzyć się kolejny lęg płomykówki, ale nie był to mysi rok. Pojechałem w teren raczej tak dla spokoju sumienia i przy okazji wyciszyć się. I stał się cud! W dziupli w której włochatka poniosła stratę w maju, zdecydowała się na powtarzanie lęgu! Szczęście, sensacja, ewenement, cud. Młody obecny był w środku. To właśnie nasz bohater, który pojawia się w 29 minucie filmu. Mogłem oczywiście czekać aż opuści gniazdo samodzielnie, ale było ryzyko, że ucieknie bez śladu. Więc na filmie mamy pisklaka włochatki na ziemi, który w rzeczywistości opuścił dziuplę kilka dni potem. Obrączkowanie jest oczywiście na poważnie. A ptak przez te 20-30 minut kręcenia sceny przywykł na tyle, że po prostu na mnie wchodził i łypał wkoło z zaciekawieniem. W końcu siadł nawet na głowie. To włochatka, gatunek, który nie dysponuje wrodzonym strachem przed człowiekiem. Dzień i miesiąc był gorący, przez co w dziupli pisklak miał małe piekło. Nie ma się zatem co dziwić, że zaciekawił go świat a dziupla stała się odległym i pewnie niemiłym wspomnieniem. Na koniec niestety musiał wrócić do dziupli, bo tylko tam mógł liczyć na opiekę i bezpieczeństwo zanim osiągnie zdolność do lotu.
Mam do tych zdjęć ogromny sentyment. Chwilom tym towarzyszył ogromny ładunek emocji. Wierzę, że moment miał nawet jakąś mistyczną wartość. Jakbym czuł wtedy obecność Artura…
I jeszcze mała dygresja. Jak wiemy chwytanie dorosłych ptaków na gniazdach jest szkodliwe. Ale od reguły są wyjątki jak od wszystkiego. Np. w Finlandii w latach 1993-2002 zaobrączkowano na gniazdach ponad 11 tys. dorosłych ptaków, chwytając je po prostu na jajach i młodych w budkach lęgowych, nie odnotowując żadnej straty z tego tytułu. To pokazuje jak bardzo tolerancyjne mogą być borealne sowy, które z człowiekiem w swoim rozwoju ewolucyjnym spotkały się stosunkowo późno i nie zdążyły poznać go z tej gorszej strony.

Rok 2024 – jaki był? Częścią podsumowania 2024 roku jest też osobna galeria.

Ostatnio każdy kolejny rok wydaje się ważny i przełomowy. Z obecnym związane jest jedno, ważne postanowienie, gdyż kończę z aktywnością związaną z pracami naukowymi, choć jeszcze ostatnie trzy muszę opublikować. To te, które są na etapie między pomysłem i zebraniem danych w terenie a podsumowaniem i napisaniem. Dla mnie bardzo ważne (dotyczą włochatki, sóweczki i uszatki błotnej). Jeśli pracujesz w instytucji naukowej, publikacje są niezbędne. Tak było w Parku do chwili, gdy dyrektor nie rozwiązał pracowni naukowej z racji braku zaangażowania kilku osób i jakiejś fikuśnej wizji bycia filią RDOŚ. Nie znaczy to, że poddałem się złotemu cielcowi i zapomniałem o misji. Priorytetowo muszę jednak traktować te pola, gdzie obok satysfakcji są też korzyści finansowe.

  • Pierwsze dwa miesiące roku jeszcze w Australii. Udało mi się przekazać wrażenia z 3-miesięcznego pobytu w kilku miejscach (tutaj sumuję), w tym na zlocie OTOP.
  • W PN Gór Stołowych niezmiennie na 1/4 etatu. Inwentaryzacje, weryfikacje stref, poszukiwania gniazd włochatek. W teren jeździłem wyłącznie rowerem, z czego jestem szczególnie dumny, bo do tej pory wykorzystywałem zwykle prywatny samochód, kiepsko na tym wychodząc finansowo. Rower często zostawiałem w krzakach i penetrowałem góry pieszo. Słowem: ratujemy planetę! 😉 Chciałbym być optymistą, ale i tak widzę, jak zjeżdżamy z równi pochyłej.
  • Trzy oficjalne wycieczki po PNGS porozumieniu z SP Słone i działem edukacji Parku: na Dzień Ptaków, rowerowo-przyrodnicza na Dzień Ziemi i w ramach jesiennej migracji obserwacje nad Pasterką.
  • Namaszczono mnie na członka zarządu Fundacji dla Przyrody z nr 6. Niewiele to zmienia w moim podejściu po 3 latach wspólnych działań, ale miło czuć się częścią twórczej grupki. Bardzo mi z nimi po drodze, gdyż mamy podobne myślenie i oczekiwania, a siła fundacji tkwi w różnorodnych umiejętnościach każdej z osób i wspólnym myśleniu. Łączy nas uwielbienie do przyrody, mamy podobną energię i zasady etyczne, szanujemy się wzajemnie i pomagamy. Wiosną skupialiśmy się na badaniu żurawi, jesienią sporo czasu strawiliśmy przy kamerze na żywo z Siemienia, dzięki czemu udało się odczytać obrączki 12 bielików z których tylko jeden był odnotowany wcześniej (na kanale YouTube Fundacji udostępnionych jest kilka filmów z tego miejsca).
  • Osobnej notatki wymaga na pewno Festiwal Przyrody w Lublinie pod auspicjami Fundacji dla Przyrody. Miałem tam dwa wystąpienia: o sowach oraz z Moniką Klimowicz o nauce obywatelskiej. Cudowna impreza i jestem pewny, że w przyszłości będzie dużo szerzej znana. Szkoda, że tak mało przyrodników ulega pokusie, by tu się pojawić. Nie znam nic bardziej emocjonalnie mocnego, jak diaporamy przyrodnicze przy muzyce na żywo.
  • Choć rozstałem się z zarządem OTOP (ze starego składu został tylko Krzysiek), to wciąż blisko organizacji, bo artykuły w Ptakach, szkolenie online z rozpoznawania ptaków i prezentacje na zlocie. Dzieje się sporo w OTOP i patrzę jak rośnie w siłę a ptakom żyje się dostatniej 😉
  • Nauka obywatelska, czyli:
    • xeno-canto – wrzuciłem sporo nagrań, ale jeszcze ponad 600 plików dźwiękowych z Australii czeka na swoją kolej. No tej aktywności w związku z nowymi postanowieniami nie zarzucę.
    • iNaturalist – tu wrzucam głównie rośliny i bezkręgowce oraz kręgowce podczas eskapad zagranicznych. Wszystko prócz ptaków. Niewiele ponad 1 tys. rekordów i 723 gatunki.
    • eBird – używałem wyłącznie poza granicami kraju. Z Australii zapisałem 125 list obserwacji.
    • Ornitho.pl – wszystkie obserwacje krajowe ptaków.
  • Prawie tradycją stało się, że w roku zdarza się jakieś małe ornitologiczne odkrycie. W tym jest pierwsza na Lubelszczyźnie kolonia ślepowrona, którą znaleźliśmy razem (też tradycyjnie) z Markiem K. Towarzyszyły im lęgowe czaple białe. To zdaje się najdalej na północ wysunięta kolonia w kraju. Cieszy mnie też gniazdo zimorodka w leśnym wykrocie i gniazdo żurawia z 3 jajami (w sumie takich znaleźliśmy 3). O syczka się niestety tylko otarłem…
  • Wyjazdy:
    • Australia południowa – od początku roku do połowy II
    • Włochy, Padwa, przyrodniczo jedynie w Zatoce Weneckiej
    • południowa Albania na rowerze z Adamem i ekipą. Ależ wyprawa!
    • muzea w Londynie. Muzeum Naturalne cudowne. Co szczególnie? Chyba ta stara kolekcja kolibrów, oryginalny Archeopteryx i alka olbrzymia.
    • Bawaria – urodziny Krzyśka, łażenie po górach.
    • na Biebrzy z prof. Andrzejem Dyrczem!
    • Z chłopakami z Fundacji wybraliśmy się na poszukiwania naszych żurawi do PN Hortobagy. To moja piąta wizyta tamże, tym razem po długiej przerwie. Krótko ale bardzo intensywnie. Wisienką na torcie było 8 dropi!
  • Koncerty: Nick Cave & the Bad Seeds w Pradze, Raz Dwa Trzy, Pablopavo, Lech Janerka (po wielu wielu latach z nową, piękną płytą), Andrzej Sikorowski z Mają, Wolna Grupa Bukowina (nareszcie!!! ależ mają przebojów!), Renata Przemyk, Wadada w Lublinie.
  • Ponad 4,5 tys. zdjęć, nie licząc tych z Australii, prawie 2 tys. godzin z muzyką i podkastami w tle, setki kilometrów w nogach i na rowerze. No ale to tylko liczby, które tak naprawdę niewiele mówią

Obrazki do wpisu podsumowującego mój rok.

Oprócz miejsc nieopisanych w podsumowaniu, zamieszczam też kilka ładniejszych obrazków z br.

Australia 2023/24 – relacje z pobytu

Nareszcie porządkuję nieco materiały z Australii. Nie zdecydowałem się na osobny tekst tutaj, za to opublikowałem trzy felietony z tego pobytu: dwa na łamach Ekogadki – o ssakach i papugach („Kto nie skacze ten nie mieszka w Australii” i „Australia papugami stoi„), oraz w „Ptakach” OTOP, oczywiście o ptakach („Romek w krainie kangurów„) kontynentu. Pierwszy z tytułów ma korzenie w Czechach, ostatni oczywiście jest parafrazą tytułu jednej z książek Alfreda Szklarskiego o podróżach Tomka Wilmowskiego. Powoli wrzucam głosy ptaków stamtąd na xeno-canto, zaś na YouTube ukazał się krótki spot ze zlotu OTOP oraz  pierwszy z kilku planowanych filmów. Tu akurat wybrane ujęcia ssaków, gdzie dwa ujęcia są szczególne, tj. wędrująca koala i kolczatka. Koala była dużym fartem, bo rzadko schodzi na ziemię a wędruje jeszcze rzadziej, z kolei ruchy kolczatki pokonującej leżącą kłodę po prostu udało mi się przewidzieć, więc byłem gdzie trzeba. To wbrew pozorom trudny przeciwnik jeśli chodzi o filmowanie.

Zapraszam zatem do lektury i śledzenia na bieżąco tego, co dzieje się na moim kanale Y-T.

Żurawie w PN Hortobagy.  Rekonesans z Fundacją dla Przyrody i Poleskim PN 10-13 X 2024

Krótki ale bardzo intensywny wypad na pusztę Wielkiej Równiny Węgierskiej w poszukiwaniu żurawi. Jeśli ma się odpowiednie towarzystwo to wyjazd może być i wesoły i merytoryczny.

Tak nasz wypad ornitologiczny opisaliśmy na stronie fb Fundacji dla Przyrody w ramach projektu „Wędrówki Lubelskich Żurawi” (nieco zmienione):

Za nami niezwykła przygoda, czyli wizyta w Parku Narodowym Hortobágy na Węgrzech. Podczas jesiennej wędrówki gromadzi się tu do 160 000-180 000 żurawi Grus grus, czyli 35% ich światowej populacji .
Jest to obecnie najważniejsze miejsce przystankowe tego gatunku. Trend jest silnie rosnący i jeszcze trzy dekady temu jesienią zatrzymywało się tu “zaledwie” kilka tysięcy ptaków.
● Podróż zajęła nam osiem godzin. Trasę Poleski PN – PN Hortobagy pokonaliśmy nieco wolniej niż nasze żurawie z nadajnikami GPS/GSM.
● Nadajniki wskazują kluczowe miejsca dla żurawi w Parku, co potwierdził lokalny ornitolog i pracownik Parku – Tar Janos.
● Pierwsze co się rzuca w oczy to ogromne ilości ptaków, dlatego trudno osiągnąć zamierzony punkt docelowy bez ciągłego zatrzymywania. Zaskoczył nas też ciągły ruch na niebie. W przestrzeni powietrznej królują wcale nierzadkie orły cesarskie.
● Zachwyciła nas niesamowita przestrzeń i rozległa powierzchnia Parku Hortobagy, który jest prawie osiem razy większy od Poleskiego PN. Dużo rozlewisk i oczek wodnych. Europejska Delta Okawango 🙂
● W całym Parku jest bardzo dużo miejsc do żerowania dla różnych grup ptaków (wodne, krukowate, szponiaste, siewkowe, szpaki i inne). Wielkoobszarowa gospodarka rolna wciąż ma się tu dobrze.
Wypasane są głównie krowy i owce, czasem kozy. Konie są także, ale już nie w ilościach, które pamiętam z przeszłości.
● Przekonaliśmy się dlaczego żurawie tak chętnie tu zaglądają! To żurawi raj, gdzie łatwo o pożywienie na rozległej puszcie i bezpieczeństwo w nocy na noclegowiskach, w obrębie olbrzymich stawów rybnych.
A tutaj zobaczcie naprędce złożony przez Kamila S. film, z cudownymi zdjęciami żurawi z drona. Pięknym bonusem były dumne dropie, pokazane na końcu.

Noc 6 IV 2024 w G. Stołowych, czyli nie tylko ptakami człowiek żyje

Jadąc nocą rowerem przez G. Stołowych dojrzałem w kilku miejscach na drodze migoczące, malutkie, punktowe światełka. Pomyślałem oczywiście o świetliku. Jednak gdy stawałem, migotanie ustępowało. Źródłem okazał się być pająk, krzeczek naziemnik, Trochosa terricola, należący do pogońcowatych. Poluje nocą czekając cierpliwie na najmniejsze drgania gruntu wywołane przez potencjalne ofiary. Światło, gdy trafia na błonę odblaskową w oku (tapetum lucidum zbudowane z kryształków guaniny), odbija się identycznie jak u naszych kotów. To najlepszy sposób, by znaleźć tego zaledwie 1 cm pajączka. Podobno wzrok i tzw. „świadomość przestrzenną” mają najlepszą wśród naszych Arachnida, czego następstwem są fikuśne rytuały godowe. Jego zdolności pozwoliły mu pretendować do miana wilka wśród pająków – ang. Wolf Spider. A migotanie? To zapewne wynik padania światła pod różnym kątem na błonę kilku par oczu, gdy źródło światła przemieszcza się.

Poniżej rozwijam temat, o którym napomknąłem we wcześniejszym wpisie „Nauka obywatelska dla przyrodnika” zainspirowany rozmową do podcastu „Brzmienie Świata z Lotu Drozda”, gdzie tematem wiodącym było 'ptaszenie’. (więcej…)

Wciąż czynimy jakieś obserwacje, czy to idąc na spacer z psem, jadąc autobusem, rowerem przez las, albo wojażując za granicami kraju. Część z nich gdzieś tam sobie odnotowujemy, garstką dzielimy się  w postaci opowieści albo doniesienia na profilu społecznościowym, coś tam wyrywkowo zapamiętamy. Wyjątkowe spostrzeżenia trafiają do lokalnych kartotek, jeśli z takowymi współpracujemy i staramy się być w miarę systematyczni. W konsekwencji wiele obserwacji przepada w natłoku innych zajęć albo pozostaje na wieki wyłącznie w naszych notesach. Ale tak być wcale nie musi. 
(więcej…)

Śledź mnie na: facebookistagram
albo ja będę śledził Ciebie!