Życie bez mięsa na talerzu jest o wiele smaczniejsze. IX 2025
Życie bez mięsa na talerzu jest o wiele smaczniejsze. IX 2025
Tym razem o wegetarianiźmie (w moim przypadku to jeszcze wciąż pescetarianizm). Znów zaprosiłem Monikę do zwierzeń w tym samym temacie. Ma dziewczyna w tym względzie znacznie dłuższe doświadczenie, choć motywację zbliżoną. Na koniec trochę zdjęć z bezmięsnego talerza. Dla inspiracji. Smacznego.
Monika
Ile to już lat? Nie wiem. Myślę, że coś koło 12, może nawet 13. Decyzja o przejściu na wegetarianizm dojrzewała we mnie wraz z zakończeniem karmienia piersią (oj, długo karmiłam!). Ale przecież „matka karmiąca musi jeść mięso, najlepiej kurczaka albo indyka. Koniecznie z ryżem!”. Takie mity krążyły o diecie matek jeszcze kilkanaście lat temu, a ja pokornie jadłam gotowane kurczaki i indyki z ryżem.
Ale myśl o byciu wege pojawiła się już w liceum, w czasach, kiedy każdy młody człowiek układa swoją drogę, uczy się patrzenia na świat i wyrabia w sobie wrażliwość (lub jej brak) – także na cierpienie innych istot żywych. W mojej szkole była spora grupa wegetarian, osób sprzeciwiających się wiwisekcjom i hodowli zwierząt na futra. Część z nich grała w młodzieżowych kapelach rockowych, a na ich koncertach pojawiały się hasła nawołujące do empatii dla zwierząt. To były wczesne lata 90., aż dziw, że już wtedy, w tej pokaleczonej i biednej Polsce młodzi ludzie stawali w obronie braci mniejszych. Moja licealna próba przejścia na wegetarianizm skończyła się po roku silną anemią. Nikt wówczas nie wiedział, jak dobrze zbilansować wege dietę, nie było tylu możliwości, co dzisiaj.
Po zakończeniu roli matki-karmicielki powróciłam do myśli o wyeliminowaniu mięsa. To nie był impuls, że tu i natychmiast, raczej stopniowe ograniczanie, aż do całkowitej eliminacji, także ryb i owoców morza (cóż za nonszalanckie określenie, odmawiające wszelkim krewetkom, małżom, kalmarom i innym głowonogom prawa do bycia istotą żywą). Powód był jeden – głęboka empatia i niezgoda na cierpienie zwierząt – od warunków hodowli po śmierć. Nie mogłam patrzeć na martwe, rozczłonkowane zwłoki zwierzęce, zalegające kilogramami lady chłodnicze i lodówki w sklepach. Ba, do dziś mam z tym ogromny problem, ale… no właśnie, jako opiekunka psa nie jestem w stanie zupełnie unikać tych „krwawych wystaw”. To hipokryzja! – ktoś zakrzyknie. – Mienisz się wegetarianką, a masz psa, który zjada mięso! Trzeba było zaopiekować się świnką morską! (tak, wiem, że świnka morska obecnie jest kawią domową).
Może i trzeba było, ale mój pies jest znajdą, bezdomniakiem, który błąkał się po wsiach. Dałam mu dach nad głową z pełną świadomością, że kalafiorem to raczej go karmić nie będę. Czy uratowałam jedno zwierzęce życie kosztem życia indyków, ryb, krów czy kaczek, które spożywa? I czy w związku z tym faktycznie jestem hipokrytką? Niech każdy sam oceni w głębi swojego serduszka. Może przy tej okazji warto zastanowić się nad celowym rozmnażaniem psów w hodowlach i pseudohodowlach – czy aby na pewno jest dla nich wszystkich miejsce pod naszymi dachami? Czy mamy prawo rozmnażać psy ras brachycefalicznych, które przez resztę życia będą cierpieć? Ale to temat na inne rozważania.
Czy tęsknię za mięsem, jak próbują mi wmówić niektórzy? Brr, nie. Nie kupuję „wege-szynki”, „wege-kaszanki”, „wege-parówek” – bo za bardzo przypominają mi w smaku i konsystencji prawdziwe mięso. A to na zawsze będzie dla mnie znakowane bólem zwierząt. Jednak dla kogoś, kto jest rozdarty pomiędzy miłością do zwierząt, niezgodą na ich cierpienie a niemożnością zrezygnowania z mięsa – takie wege-zamienniki mogą być całkiem dobrym wyjściem. Zwłaszcza że ich składy są ostatnio przyzwoite i nie są robione wyłącznie z soi.
Czy czuję się lepsza od tych, którzy jedzą mięso? Ani trochę. Każdy wybiera – mniej lub bardziej świadomie – swoją drogę. Moja jest wege, Twoja może być inna. Nie mnie ją oceniać. Być może musisz jeść mięso ze względów zdrowotnych. Być może po prostu je lubisz. A może nie wiesz, jak zacząć być wege. To, co jest najważniejsze – to nie szydzić z siebie nawzajem i akceptować swoje wybory, bez radykalizmu i wzajemnego deprecjonowania.
Romuald
Właśnie minęło 8 lat, odkąd przestałem jeść mięcho. Przyznam się, że ryby czasem goszczą na talerzu, acz coraz rzadziej i coraz mniej chętnie. Idzie ku temu, że i one kiedyś wypadną z menu. Człowiek się nosi z zamiarem porzucenia mięsa zwykle długo, ale w końcu pojawia się bodziec. Moim była impreza związana ze zjazdem PTZool. na Lubelszczyźnie. Padł wtedy pomysł zrzeszenia ornitologów polskich w jednym ciele i duchu. Niestety podupadł. No może nie „niestety”, bo pięknie tę niszę wypełnia obecnie OTOP. No więc na tym przyjęciu, żeby rzecz bardziej uświetnić, wjechały na wózku pieczone owieczki razem z flarami dla efektu. Potem wykrajano z nich podpalane „chipsy”. Nie wydało mi się to wcale smaczne i podniosłe, więc to był właśnie ten moment. Każdy ma inny. A potem? Nie ma tęsknoty za minionymi smakami, zapachami. Tak jak kiedyś jedzenie było dla mnie zaledwie dodatkiem, tak teraz stało się czymś dużo ciekawszym i przyjemniejszym. Ewidentnie wyostrzyły mi się te zmysły. Zapachy jadła pobudzają endorfiny i wywołują euforię. Prawdę powiedziawszy mało jest dań bezmięsnych, które mi nie smakują. Dobra, ale skąd wziął się ten trend w mojej głowie? Wiadomo, że gdy nie potrafisz patrzeć na śmierć i zabijanie, musi się w tobie kiedyś zrodzić niezgoda. W moim przypadku iskra padła na ten lont jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Miałem jakieś 4-5 lat. Moja babcia trzymała świnkę, którą nazwałem Pinokio. Chodziliśmy razem, była bardzo przyjazna i ciekawa. Dzieci mają tą przewagę, że nie widzą wiele o świecie, więc świnka – przyjaciel była czymś naturalnym. Nie odstępowaliśmy się na krok gdy już wychodziłem na podwórko. Tego dnia nie było jej nigdzie a u powały w pokoju wisiały kiełbasy. Nie bardzo pojmowałem co się stało. Wmawiano mi, że Pinokia ktoś wziął. Dałem się zwieść, że jedno z drugim nie ma związku. Nie wiem, czy bym coś takiego swojemu dziecku zafundował. Nie sądzę. No dobra. Może były to inne czasy, tym niemniej… Wciąż mam łzy w oczach gdy o tym pomyślę. Nie dajemy się zwierzętom hodowlanym wykazać swoją inteligencją. Nikt posiłku nie oswjaja. Tak jak myśliwi wypierają z głowy żywe byty nazywając je jakimiś idiotycznymi nazwami, tłumacząc to tradycją.
Poradnik: dla mięsożerców (od wegetarian):
I-III 2025
Dotyczy zdarzenia sprzed 15 lat, ale w związku z tym, że w tym roku przypada 15-rocznica śmierci Artura Tabora, postanowiłem rzecz przybliżyć
Rok 2024 – jaki był? Częścią podsumowania 2024 roku jest też osobna galeria.
Ostatnio każdy kolejny rok wydaje się ważny i przełomowy. Z obecnym związane jest jedno, ważne postanowienie, gdyż kończę z aktywnością związaną z pracami naukowymi, choć jeszcze ostatnie trzy muszę opublikować. To te, które są na etapie między pomysłem i zebraniem danych w terenie a podsumowaniem i napisaniem. Dla mnie bardzo ważne (dotyczą włochatki, sóweczki i uszatki błotnej). Jeśli pracujesz w instytucji naukowej, publikacje są niezbędne. Tak było w Parku do chwili, gdy dyrektor nie rozwiązał pracowni naukowej z racji braku zaangażowania kilku osób i jakiejś fikuśnej wizji bycia filią RDOŚ. Nie znaczy to, że poddałem się złotemu cielcowi i zapomniałem o misji. Priorytetowo muszę jednak traktować te pola, gdzie obok satysfakcji są też korzyści finansowe.
Obrazki do wpisu podsumowującego mój rok.
Oprócz miejsc nieopisanych w podsumowaniu, zamieszczam też kilka ładniejszych obrazków z br.
Australia 2023/24 – relacje z pobytu
Nareszcie porządkuję nieco materiały z Australii. Nie zdecydowałem się na osobny tekst tutaj, za to opublikowałem trzy felietony z tego pobytu: dwa na łamach Ekogadki – o ssakach i papugach („Kto nie skacze ten nie mieszka w Australii” i „Australia papugami stoi„), oraz w „Ptakach” OTOP, oczywiście o ptakach („Romek w krainie kangurów„) kontynentu. Pierwszy z tytułów ma korzenie w Czechach, ostatni oczywiście jest parafrazą tytułu jednej z książek Alfreda Szklarskiego o podróżach Tomka Wilmowskiego. Powoli wrzucam głosy ptaków stamtąd na xeno-canto, zaś na YouTube ukazał się krótki spot ze zlotu OTOP oraz pierwszy z kilku planowanych filmów. Tu akurat wybrane ujęcia ssaków, gdzie dwa ujęcia są szczególne, tj. wędrująca koala i kolczatka. Koala była dużym fartem, bo rzadko schodzi na ziemię a wędruje jeszcze rzadziej, z kolei ruchy kolczatki pokonującej leżącą kłodę po prostu udało mi się przewidzieć, więc byłem gdzie trzeba. To wbrew pozorom trudny przeciwnik jeśli chodzi o filmowanie.
Zapraszam zatem do lektury i śledzenia na bieżąco tego, co dzieje się na moim kanale Y-T.
Żurawie w PN Hortobagy. Rekonesans z Fundacją dla Przyrody i Poleskim PN 10-13 X 2024
Krótki ale bardzo intensywny wypad na pusztę Wielkiej Równiny Węgierskiej w poszukiwaniu żurawi. Jeśli ma się odpowiednie towarzystwo to wyjazd może być i wesoły i merytoryczny.
Tak nasz wypad ornitologiczny opisaliśmy na stronie fb Fundacji dla Przyrody w ramach projektu „Wędrówki Lubelskich Żurawi” (nieco zmienione):
Noc 6 IV 2024 w G. Stołowych, czyli nie tylko ptakami człowiek żyje
Jadąc nocą rowerem przez G. Stołowych dojrzałem w kilku miejscach na drodze migoczące, malutkie, punktowe światełka. Pomyślałem oczywiście o świetliku. Jednak gdy stawałem, migotanie ustępowało. Źródłem okazał się być pająk, krzeczek naziemnik, Trochosa terricola, należący do pogońcowatych. Poluje nocą czekając cierpliwie na najmniejsze drgania gruntu wywołane przez potencjalne ofiary. Światło, gdy trafia na błonę odblaskową w oku (tapetum lucidum zbudowane z kryształków guaniny), odbija się identycznie jak u naszych kotów. To najlepszy sposób, by znaleźć tego zaledwie 1 cm pajączka. Podobno wzrok i tzw. „świadomość przestrzenną” mają najlepszą wśród naszych Arachnida, czego następstwem są fikuśne rytuały godowe. Jego zdolności pozwoliły mu pretendować do miana wilka wśród pająków – ang. Wolf Spider. A migotanie? To zapewne wynik padania światła pod różnym kątem na błonę kilku par oczu, gdy źródło światła przemieszcza się.