To pierwszy tekst, który zapowiada cykl felietoników, które zamierzamy tworzyć wspólnie z Moniką. No to start!
tekst: Monika Klimowicz & Romuald Mikusek
Nie lubię słowa wataha. Gdy pojawia się w mojej głowie (staram się go nie wymawiać!), otwiera od razu szufladki z negatywnymi skojarzeniami. Pierwsze – to myśliwi, psy, rogi, kapelusiki z piórkiem i cały myśliwski rytuał, którym się brzydzę. Drugie skojarzenie – to banda, bezmyślna sfora kiboli, łobuzów czy innych indywiduów, z którymi spotkanie nie należy do przyjemności. A na końcu – skojarzenie z wilkami, chociaż bardziej widzę w wyobraźni ludzi, wymawiających to słowo – wykrzywione niechęcią twarze, usta ułożone do splunięcia. Tfu, przeklęta wataha wilków.
I jeszcze na dodatek mamy watażkę – czyli awanturnika, rozbójnika, przywódcę bandy lub dowódcę kozackiego (co nam, wychowanym na sienkiewiczowskiej trylogii, nie kojarzy się najlepiej), słowo pochodzące od „watahy”. Jednym słowem – wszystko, co wataże – to złe (mogłabym napisać „watasze” – ale bardziej podoba mi się pierwotna forma, bo pobrzmiewają w niej echa dźwięcznego h, które zostało zapomniane w mowie).
Nie pomagamy wilkom, nazywając ich grupę rodzinną watahą, a one pomocy wizerunkowej – jak to się w korporacyjno-medialnym światku mówi – pilnie potrzebują. Niemal całe społeczeństwo ma na pieńku z wilkami: dzieci w przedszkolu, bo wilk pożarł babcię Czerwonego Kapturka, uczniowie z podstawówki, bo któż nie bał się strasznego pochodu wilków w „Akademii Pana Kleksa”, miłośnicy sztuki, bo śnią im się po nocach wilcze paszcze z obrazów Alfreda Wierusza-Kowalskiego, myśliwi, bo im wilki łupy zjadają, hodowcy, bo im wilki owce, daniele, a nawet ponoć krowy i konie zagryzają, mieszkańcy Bieszczadów, bo podobno wilki siedzą przy drogach i łypią na dzieci, idące do kościoła albo atakują puszczone samopas po wsiach psy. Tylko przyrodnicy stają w obronie wilków i starają się odmienić negatywny obraz wilka w oczach ludzi, ale kto by tam słuchał przyrodników. Wiadomo, że to oszołomy. 😉
Zróbcie ćwiczenie i wypowiedzcie na głos słowo „wataha”. Brzmi mrocznie, obco, a poza tym – co to h robi w środku wyrazu, gdzie aż prosi się swojskie ch? Ów rzeczownik pochodzi z języka ukraińskiego (ватага) i tatarskiego. Pierwotnie oznaczał oddział zbrojny, a jego pejoratywny wydźwięk pojawił się nieco później – oddział zbrojny stał się zbójecką bandą opryszków wszelkiej maści. Zapewne wataha jako określenie grupy wilków pojawiła się w języku łowieckim później, a stamtąd – weszła do języka potocznego, razem ze wszystkimi złymi konotacjami. Wataha wilków. Brrrr…
A teraz powiedzcie na głos „grupa rodzinna wilków”. Brzmi zupełnie inaczej, prawda? Jestem wrogiem antropomorfizacji i „bambinizacji” świata zwierzęcego, ale to określenie naprawdę świetnie oddaje relacje panujące w wilczej rodzinie. I zdecydowanie ociepla wizerunek wilka w naszych oczach.
Rzeczywiście. Taką drogą idziemy od niedawna, by „watahę” wymazać z wilczego słownika pojęć. Szczególnie naukowego. Też szedłem, przystanąłem i zmarszczyłem brwi. Tak nie może być! Ktoś mnie okradł! Dlaczego mam dać za wygraną? Pozbyć się ze swojego języka słowa, które w rzeczywistości lubię, tylko dlatego, że używają go grupy z którymi się nie utożsamiam? Nie odczuwam strachu przed wilkami (to nie bohaterstwo, tylko zwyczajna świadomość), nie postrzegam ich jako żarłocznych bestii, lubię je i czekam na kolejne widzenie jak na spotkanie z rajskim ptakiem. Więc i słowo wataha nie ma dla mnie negatywnych skojarzeń. Muszę przez moment wejść w czyjąś skórę, żeby zrozumieć, że może być inaczej. OK. Rzeczywiście może. Jest jednak krótkie, rzeczowe. Grupa rodzinna wilków to 19 liter (plus spacje 🙂 ), wataha – 6. Prościej, prawda? Zastanawiam się, ile taka wataha musi liczyć? Skoro to grupa rodzinna, to chyba minimum 3, choć pewnie i sami rodzice to już rodzina. W sumie nie tego dotyczy rozważanie. Jednak nie daje mi spokoju. Wikipedia nie odpowiada na pytanie, ile liczy tłum, który tak na szybko kojarzy mi się z grupą. Czytam przy okazji, że jest też pojęcie „tłum ekspresyjny”, którego interakcja oparta jest na ładunku emocjonalnym. Idealnie pasuje do stada wilków idących na polowanie. To może zamiast wataha (kiepskie skojarzenie) i grupa rodzinna (jakieś miałkie) mówmy „tłum ekspresyjny”? Kto uwierzył w tym momencie, że mówię poważnie, podnosi rękę i wyciąga język 🙂 Choć po prawdzie możemy oddać to pojęcie kibolom, myśliwym i innym grupom z podwyższonym poziomem agresji, pod warunkiem, że zrzekną się watahy. Pomarzyć można.
Zastanawiam się jednak jak sprawić, by wataha nie tylko dla mnie stała się miłym, niczego więcej niż jest, przypominającym słowem. To może być rzeczywiście trudne. Zdaje się, że Monika w tych rozważaniach jest większą realistką, patrząc na nasze społeczeństwo – czyli tłum przypadkowy (też za Wikipedią).