To w rzeczywistości opowieść o psach oraz ich relacjach z człowiekiem, choć będę mówił o Mikim. Naszym Shih-tzu. Zawsze myślę, że to on nas wybrał, gdy na swoich krótkich nóżkach wyczołgał się spod kanapy jako ostatni z rodzeństwa i podszedł jak do swoich. Jakby na nas specjalnie czekał. Jest kilka cech, które sprawiały, że szybko kradł serca: nie miał w sobie agresji, miał wesołe usposobienie, był przyjazny ale zachowawczy, więc nie zbliżał się do obcych, którzy chcieli go posmyrać. Nie szukał pieszczot, gdyż miał mnóstwo miłości w domu. Czasami żal było mi tych kuracjuszy, którzy przyjechali do Kudowy zostawiając swoich pupili w domu i szukali w napotkanych psach namiastki tamtych relacji. No i miał mądry wzrok. Znał jak tak szybko policzyłem jakieś 20 słów. Pies dla osoby, którą interesuje zachowanie się zwierząt, jest świetnym obiektem obserwacji. Parę rzeczy przedefiniował mi w głowie przez 12 lat swojego życia.
- Spacer. Miki chodził na spacery własnymi drogami, bez smyczy. To były jego wyprawy a ja byłem obok dla jego komfortu i bezpieczeństwa. Zwykle wystarczyła mu godzinka. Każdy z 2-4 spacerów dziennie przebiegał inną drogą. Pamiętał dobrze, gdzie był tego samego dnia wcześniej. Trasę powtarzał następnego, ale też często ją modyfikował. Oczywiście jak się pojawiła jakaś atrakcja w okolicy, typu suczka z cieczką, to robiły się pielgrzymki. Na szczęście krótkotrwałe. Jakoś do kobiet nie miał podejścia. Preferował zabawy w dominację z równo-gabarytowymi chłopakami. Miał interesującą technikę zapoznawczą. Zamierał. Wyglądało to naprawdę pociesznie. Dawał się na początek obwąchiwać i dopiero po czasie robił to samo. Niestety rzadko wygrywał w konkurencji pt. „kto na kim dłużej położy łapki”. Wtedy wywijał się, szczeknął i odchodził po kilku dalszych próbach. Jakoś specjalnie lubił ocierać się o krzaki bukszpanu, które u nas w parku tworzą żywopłoty. Żeby robić to skuteczniej, łapkami z jednej strony szedł po krawężniku, drugą parą blisko krzaka. Ku radości właścicieli, kupy robił zawsze tak gdzieś z boku, zwykle przy koszach, nigdy gdzieś bezpośrednio na drodze. Wciąż mam wrażenie, że to nie było przypadkowe, bo przecież widzał co się potem z taką kupą dzieje. Prawie każdego dnia zbieraliśmy też dowody na tezę, że aby być właścicielem psa, trzeba byłoby przejść kurs albo zdać egzamin, jak przed adopcją dzieci. Naoglądałem się szarpanych na smyczy psów, rozwrzeszczanych czy właścicieli, którzy traktują swoje otoczenie jak terytorium przy budzie. Żal tylko tych czworonogów, które postrzegają świat wokół jako źródło ciągłych zagrożeń.
-
Jedzenie. Miki rzadko kiedy dostawał jedzenie do miski. Nie pamiętam już jak to się zaczęło, że jadł z ręki, po kawałeczku. Obecna szkoła behawioryzmu psów nawet zaleca takie postępowanie. Podsuwałem mu pod nosek różne rodzaje pokarmów, bo nie od razu decydował się na ten pierwszy. Lubił jeść zamiennie co innego, nie jadł psich karm prócz chrupek. Jadł zwłaszcza gotowane mięso, lubił ser w różnych postaciach a mozarelle wciągał nosem. Gdzieś doczytałem, że psy rozróżniają wielkość po zapachu. A że lubił jeść małe kawałki, był dobrym obiektem, by to przetestować. I rzeczywiście – doskonale wiedział, gdy ukrywając przed jego wzrokiem podsuwałem mu nieco większy kawał jedzenia niż ten, który preferował. Wtedy odwracał głowę i czekał aż go podzielę.
-
- „Rozpieszczasz go„. Słyszałem wiele razy takie 'zarzuty’. No tak. Jeśli nie otwierasz się na potrzeby zwierzaka, ustawiasz go pod swój rytm i swoje oczekiwania, no to jesteś właścicielem psa. Ja byłem jego właścicielem tylko na papierze. Miałem go pod opieką i układałem z nim przyjazne relacje, które polegały głównie na wzajemnym zrozumieniu. Mieliśmy ze sobą niesamowity kontakt. Dawał mi znać w kilku ruchach czego akurat chce i wiedział zawsze, że może na mnie w tych kwestiach liczyć bez ociągania się. Dla kogoś, kto nie jest otwarty na potrzeby zwierząt to rzeczywiście może być trudne i kojarzyć się z rozpieszczaniem. Może w tym wypadku wynika to z lenistwa a może z braku empatii czy czasu? Nie wiem jak inni, ale Miki dawał mi tak wiele, że nie pozostawałem dłużny. To pewnie przekładało się na jego spokojny charakter i cierpliwość. Miki nie szczekał albo robił to rzadko. Zwykle z radości. Nie musiał. Od gadania miał ogon, wzrok, uszy, gesty.
- Myślenie abstrakcyjne i zabawa. To była dla mnie jedna z bardziej fascynujących rzeczy. Miki – a i pewnie każdy pies – potrafił tworzyć abstrakcyjne obrazy. Nagle w głowie zradzało mu się wyobrażenie o jakimś przedmiocie, jakiejś zabawie. Na spacerze stawał nagle, odwracał się dając znać, bym mu coś rzucił, by mógł za tym czymś pogonić a potem dumnie się z tym obnosić. Na przykład ze smyczką czy kasztanem. Innym razem podbiegał do szafki i domagał się, bym wyciągnął siatkę maskującą pod którą lubił się bawić w ciuciu-babkę. Czasami taka myśl pojawiała się u niego po miesiącu czy dwóch, gdy jej nie widział. Tocząc piłeczkę nosem potrafił ją kontrolować przez wiele minut. Wrzucę wkrótce filmik z takiego zdarzenia na Y-T.
- Inne zwierzęta. Miki lubił bardzo ptaki. Może inaczej niż ja. To było coś, co budziło w nim małego, krwiożernego potwora. Miałem taką sytuację w parku zdrojowym, że wypatrzył szybciej niż ja rannego gołębia. Jak go chwycił to nie było szans, by mu go odebrać. Szczękościsk, obłędny wzrok, piana na ustach. Nie pomogło dmuchanie w nos, groźby, krzyki czy markowane bicie. Raz w życiu dostał klapsa, gdy nagle przebiegł przez drogę. Miał o to do mnie żal cały dzień. Doświadczenie dla jego własnego bezpieczeństwa. Od lat, gdy auto jechało obok jakiegoś wąskiego chodnika, zamierał i patrzył mi w oczy aż dałem znak, że możemy już iść. Od historii z gołębiem testował każdego ptaka, który tylko gdzieś samotnie przycupnął z boku. Koty jedynie obserwował, czasem obchodził łukiem. Znał ich możliwości, bo miał przecież przyjaciela kota – Okiego, za którym tęsknił i gdy wracał biegł pod drzwi i głośno dopominał się, by go przywitać już w tej chwili.
Nie jestem zapewne w tych moich przemyśleniach bardzo odkrywczy, bo takich obserwacji jest pełno w podręcznikach behawioru psów. To mój hołd, nagrobek dla Mikusia, bo akurat mam taką potrzebę wewnętrzną. Piszę też dla przyjaciół, którzy również Mikiego pokochali i czasem się nim opiekowali, za co zawsze będziemy im wdzięczni: Marty, Marcina, Bartka, Agnieszki, Michała, Moniki, Marka, Pauli, Jakuba, Ewy, Piotrka, Rodrigo. I oczywiście dla Arlet i Malwinki. Był cudownym pieskiem i zawsze będzie nam go już brakować. Życzę każdemu podobnych doświadczeń i przyjaciół.
Miki zmarł niecałą dobę temu na raka trzustki. Cierpiał krótko