Umieranie jest nieodłączną częścią natury. Ostatni przystanek życia każdego nawet najmniejszego organizmu. Jesteśmy otoczeni śmiercią, bo dzieje się ona tuż obok nas i w nas. Dla higieny psychicznej staramy się o niej nie myśleć, nie zauważać, nie dotykać tematów związanych z przemijaniem, bo zwykle są bolesne lub budzą strach.
tekst: Monika Klimowicz & Romuald Mikusek
Czym właściwie jest śmierć w naturze? Odchodzeniem, przemijaniem, najczęściej z korzyścią dla innych organizmów. Umarłe drzewo odsłania pole do wzrostu dla kolejnego pokolenia drzew. Zwalnia się terytorium rudzika, którego właśnie schwytał krogulec. Z naszej perspektywy nic się nie zmieniło. Dziś ptak śpiewa w tym samym miejscu, co wczoraj. Nie mamy pojęcia, co się w międzyczasie stało, że wakat zajął kolejny ptak i w sumie nie jest to dla nas istotne. Drzewo czy ptak stają się pokarmem dla wielu kolejnych organizmów, które staną się pokarmem kolejnych. Nic się nie marnuje, każdy organizm oddaje naturze to, co kiedyś pożyczył, w nieco tylko zmienionej formie. Idealnie ułożony krąg życia i śmierci zasługuje na podziw i szacunek. Cykliczne Misterium.
Tymczasem człowiek całą istotę i powagę śmierci zagarnął dla siebie. Wytworzył skomplikowane rytuały związane z odchodzeniem bliźnich, bardzo często drenujące przeżywaną żałobą nie tylko duszę, ale i kieszeń. Owe, niekiedy bardzo teatralne zwyczaje, mają podkreślić wielki smutek żałobników i wielką wagę umierania. Traktujemy umieranie człowieka z – nomen omen – śmiertelną powagą, bez względu na nasze zaangażowanie religijne lub jego brak. W opozycji do wielkich słów, w które ubieramy śmierć człowieka – śmierć zwierząt traktujemy bardzo przedmiotowo.
Dla znacznej części społeczeństwa słowo umieranie zarezerwowane jest wyłącznie dla ludzi. Zwierzę po prostu zdycha. I o ile w przypadku zwierząt domowych, emocje i więzi nie pozwalają powiedzieć inaczej, niż że nasz pupil umarł lub odszedł „za tęczowy most”, to w przypadku reszty zwierząt mówi się o zdychaniu. Etymologicznie słowo to pochodzi zapewne od życiodajnego, ostatniego tchu, a zdychanie – to po prostu zakończenie procesu oddychania, widocznego objawu życia. Kultura jednak nadała zdychaniu głęboko pejoratywny wydźwięk, mocno deprecjonujący zarówno tego, który odszedł jak i sam proces odchodzenia. Zdycha coś, bezimienne, co jest bardzo nisko na drabince społecznego szacunku, zatem mocno zakorzenione w języku zdychanie jako określenie śmierci zwierząt wskazuje ich żałośnie niskie miejsce w naszych oczach. Nasz stosunek do śmierci zwierzęcia wskazuje mimochodem nasz stosunek do jego bytu.
Kolejne określenie na śmierć zwierzęcia to upadek. Twór dziwny, mający zapewne łagodzić wydźwięk zdychania i wskazać, że ktoś, kto go używa, jest oswojony ze śmiercią. „Przeżywalność głuszców w dotychczasowych programach restytucji prowadzonych w krajach Unii Europejskiej wynosiła 10-20% rocznie, a główną przyczyną upadków było drapieżnictwo” – piszą autorzy opracowania, a my powinniśmy z namaszczeniem pokiwać głową nad mądrością badaczy i statystyką, wkładającą śmierć głuszców w jedną z księgowych kolumn „winien – ma”. O „upadkach” mówi się też w przypadku zwierząt hodowlanych, chociaż tutaj częściej stosuje się bliskoznaczne padnięcie. Pięć owiec mi padło – powie baca, wyrażając żal po śmierci zwierząt. Padło, czyli leży i nie daje oznak życia i do niczego się nie nadaje. Padłe zwierzę może nie brzmi tak źle jak zdechłe, ale nadal pobrzmiewa tu niechęć człowiecza do przyznania zwierzęciu takiego samego prawa do życia, jak do umierania. Zwierzę padłe to w końcu padlina, coś wstrętnego, cuchnącego, nie z naszego ułożonego, ludzkiego świata, gdzie nawet nieboszczyk jest pięknie odziany i umalowany. Nazewnictwo martwego człowieka jest przebogate: nieboszczyk, zmarły, szczątki doczesne, ciało, ostatecznie zwłoki czy prochy. Martwe zwierzę to padlina ewentualnie truchło, lub co gorsze – ścierwo. Linia podziału jest tu postawiona bardzo wyraźnie: zwłoki zwierzęcia to przedmiot, zwłoki człowieka to nadal podmiot. Na nic świadomość, że i w jednych, i w drugich ustanie procesów fizjologicznych wygląda podobnie i kończy się śmiercią, wobec której jesteśmy tak samo bezradni i podlegamy jej na tych samych zasadach.
Oczywiście w sformułowaniach dotyczących śmierci można też zawrzeć informację o przyczynach. Tak jak człowiek może być zamordowany czy zabity, zwierzę może być pozyskane, odstrzelone, skłusowane, ubite lub zarżnięte. Zabicie człowieka zawsze wywołuje sensację, a po niej szereg innych doznań: współczucie dla bliskich ofiary, pytanie, jak bardzo cierpiał przed śmiercią, dochodzenie przyczyn tak strasznego czynu. Śmierć zwierzęcia, o ile o niej w ogóle myślimy, rozpatrywana jest najczęściej w kategoriach gospodarczych, ekonomicznych lub… kulinarnych. Popularne słowo, szczególnie w kręgach łowieckich, to pozyskanie. Tak, jak pozyskuje się węgiel czy drewno, tak pozyskuje się zwierzęta. Przedmiot, towar, surowiec, zasób. Tak, jakby zwierzęta czekały, aż je ktoś zabierze do krainy wiecznej szczęśliwości z tego okrutnego lasu. Jakby ich przeznaczeniem była karuzela na rożnie, a człowiek był istotą, mającą do nich prawo ostatecznie i na zawsze. Ciekawe jest, że człowiek może zostać zastrzelony, zwierzę odstrzelone. Odstrzelenie podświadomie sugeruje, że zrobiono, co należy, zgodnie z założeniem. Taka była bezwzględna potrzeba. Człowieka znaleziono martwego lub nieżywego, zwierzę zdechłe, martwe, ale już raczej nie nieżywe.
Bezemocjonalne traktowanie śmierci czy ciał martwych zwierząt przekłada się zwykle na bezemocjonalne traktowanie ich za życia. Strzelający do gęsi czy jelenia myśliwy nie interesuje się miejscem zwierzęcia w środowisku, jego rolą, relacjami w obrębie grupy czy sąsiedzkimi itp. Uprzedmiotawianie, patrzenie na zwierzę jak na towar w sklepie ma wskazać, że mamy do czynienia z chłodnym profesjonałem, który wie co robi, a jego czyny nie mogą być poddane krytyce czy wątpliwościom. Ktoś się oburzy, że przecież myśliwi składają hołd zwierzętom po polowaniu, że przecież należy „pamiętać o estetycznym rozmieszczeniu zwierzyny na pokocie” (to dosłowny cytat ze strony jednego z kół łowieckich), a w pyski (kolejne straszne słowo!) zastrzelonych zwierząt wkłada się gałązkę jako symbol ostatniego posiłku… Czyż te rytuały nie zakrawają na drwinę w obliczu tego, że owi esteci śmierci przed chwilą własnoręcznie rzeczone zwierzęta zamordowali? Czy to nie mydlenie oczu, by zachwycać się pięknymi parostkami u martwej sarny, nie zaś ze smutkiem spojrzeć w jej zgasłe oczy?
Mahatma Ghandi rzekł, że stopień rozwoju cywilizacji wyraża się stosunkiem człowieka do zwierząt. Boimy się zapytać, dokąd zabrnęła cywilizacja, która śmierć zwierząt ma w tak głębokiej pogardzie.
*Tytuł został zaczerpnięty z twórczości czeskiego autora Oty Pavla.